piątek, 10 maja 2013

Najciemniej pod latarnią

Niektóre "niezidentyfikowane" warszawskie zdjęcia zastanawiają w sposób szczególny. Miejsce bardzo znane, dużo szczegółów, a mimo to w publikacjach występują nieopisane albo opisane błędnie. Rzućmy okiem na poniższy przypadek:


Jest to fotografia Zofii Chomętowskiej z roku 1945 pochodząca z albumu Prywaciarze 1945-1989, Ośrodek KARTA, 2004, s. 13. W publikacji tej podano tylko informację, iż jest to Warszawa.

To co przykuwa silnie wzrok to "reklama" lokalu gastronomicznego zawieszona na latarni. Ale jeśli wpatrzymy się w tło widać tam masę ciekawych szczegółów. Ściana po lewej stronie (pozostaje w cieniu) ma wyraźnie "schodkową" strukturę. Może się mylę, ale w Warszawie jest tylko jeden taki budynek. To kamienica Kleinpoldtowska przy wylocie ul. Piwnej na pl. Zamkowy LINK. W tle po prawej, w górnym rogu widzimy natomiast ruiny kamienic przy wylocie ul. Świętojańskiej. Choć ta ulica, podobnie jak cała Starówka mocno ucierpiała podczas powstańczych walk, akurat narożna kamienica Kościelskich zachowała mury niemal w całości: LINK.

Co ciekawe,  to samo zdjęcie pojawiło się także w albumie Kronikarki. Zofia Chomętowska - Maria Chrząszczowa. Fotografie Warszawy 1945-46, Archeologia Fotografii, 2011, na stronie 200, z opisem: "Okolice Królewskiej": LINK. Czyżby ktoś zasugerował się nazwą baru? Nie wiadomo. Tak czy inaczej, nieumiejętność odczytywania zdjęć jest czasami zdumiewająca.

(P)

4 komentarze:

  1. To nie tyle nieumiejętność odczytywania, co zwykłe położenie lachy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarz dosadny, ale chyba do końca się z nim nie zgodzę. Fotografie lubią płatać różne figle - wiem to z własnego doświadczenia - niekiedy nad prostymi obrazkami potrafię przesiedzieć wiele czasu, zanim odkryję banalne rozwiązanie. Brak zaangażowania, IMHO nie ma tu nic do rzeczy, po prostu czasem tak jest, że się czegoś nie widzi, albo widzi zupełnie inaczej. Ja się cieszę, że albumy z warszawskimi zdjęciami są wydawane i na ich publikację nie muszę czekać tak długo, aż redaktorzy dokładnie i prawidłowo opiszą wszystkie zdjęcia. Wbrew pozorom, to wcale nie jest taka prosta sprawa, jak się czasami wydaje, dlatego, choć staram się wyłapywać pomyłki w różnych publikacjach, zawsze doceniam trud włożony w ich przygotowanie. Już niebawem opublikujemy kolejny tego rodzaju przypadek.

      Usuń
    2. No tak, zawsze lepiej, że zdjęcia ujrzą światło dzienne (choćby i w albumie za xx zł), niż miałyby gnić w jakimś archiwum. Jednak sądzę, że po prostu w przypadkach nieoczywistych (tzn. np. "widok Placu Zamkowego z widoczną kolumną Zygmunta" lub podpisanych przez autora zdjęć) nawet jeśli autor zdecyduje umieścić dane zdjęcie w albumie, to zwyczajnie nawet nie zaczyna próbować rozwikłać identyfikacji.

      Poza tym potem jest frajda dla Ciebie z odgadywania / poprawiania błędnych opisów :)

      No, ale nie zawsze doceniam trud włożony w publikację, bo czasem aż widać, że autor miał dostęp do bardzo ciekawego zespołu zdjęć, zapewne dużo liczebniejszego, niż to co opublikował. Jaką wtedy możemy mieć gwarancję, że nie wstrzymał jakiegoś duuużo ciekawszego zdjęcia, a puścił do druku jakieś popłuczyny, bo tak naprawdę nawet nie wiedział, co na tych zdjęciach jest przedstawione? Uważam, że wszystkie stare zdjęcia powinny być dostępne za darmo w internecie w dużej rozdzielczości, a nie tylko wybrane, w albumie za xx złotych, ze sklejeniem stron przez środek i tekstem zajmującym 1/4 powierzchni.

      Usuń
    3. Ja bym jeszcze dorzucił darmową komunikację miejską ;) A co do tematu rzetelności redaktorów - no cóż, wszyscy jesteśmy ostatecznie tylko ludźmi.

      Usuń