Zasadniczo zdjęcia do identyfikacji można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to takie, które "robi się z marszu" - widać tyle szczegółów, że można wymyślić jakąś lokalizację, sprawdzić i odfajkować. Druga grupa to przypadki trudniejsze, które wymagają czasu a niekiedy wielokrotnych podejść. Takim zdjęciem, przynajmniej dla mnie, było to powyższe, zaczerpnięte z albumu Marka Kwiatkowskiego, Warszawa. Z ruin do życia, NeoMedia, 2007, s. 123. Ilekroć je oglądałem myślałem w duchu, że to przypadek beznadziejny i że bez odrobiny szczęścia, zagadki nie uda się rozwikłać.
No ale patrząc na to z drugiej strony - dla chcącego nic trudnego - a że ostatnio zmogła mnie grypa i miałem trochę więcej czasu na "wzmożone działania identyfikacyjne", postanowiłem jednak kolejny raz rzucić tej fotografii wyzwanie. Bogatszy o doświadczenia z ul. Furmańskiej (LINK), tym razem uznałem, że należy podejść do całego zagadnienia metodycznie i nie cieszyć się z sukcesu w połowie drogi. Tak samo jak himalaiści - zdobycie szczytu świętują dopiero po zejściu do bazy. I choć to może wydaje się niewiarygodne, udało mi się zidentyfikować miejsce ze zdjęcia w ciągu zaledwie jednego dnia. Sam nie mogłem w to uwierzyć! Ale po kolei. W identyfikowaniu zdjęć interesujące jest nie tylko samo rozwiązanie, ale też sposób dojścia do niego. Posłuchajcie zatem jak to wszystko przebiegało.
Dwa dni temu usiadłem nad zdjęciem, próbując wstępnie zawęzić jakiś obszar poszukiwań. Góry gruzu i wydeptane na nich ścieżki podsuwały w zasadzie jeden wątły trop - Starówkę. Jest masa relacji o warszawiakach wracających do miasta i wędrujących po gruzie sięgającym niekiedy wysokości drugiego piętra. Te opowieści dotyczyły przede wszystkim terenu Starego Miasta, które podczas powstania Niemcy bezlitośnie ostrzeliwali i bombardowali wszelkimi dostępnymi środkami. Początkowo szukałem odpowiedniego miejsca w rejonie skarpy wiślanej, ale poszukiwania nie przynosiły rezultatu.
W pewnej chwili, zmęczony nieco bezowocnymi poszukiwaniami, zacząłem się zastanawiać nad teoretycznie zupełnie inną kwestią, a mianowicie - czy zaraz po wojnie na Starówce w ogóle ktokolwiek mieszkał? Czy tam były jakieś domy, czy choćby piwnice, które nadawały się do zamieszkania? Owszem, na ul. Piwnej mieszkała pani Kazimiera Majchrzak, która opiekowała się gołębiami, ale to przypadek szczególny. Czy jednak mieszkały rodziny z dziećmi? I dokąd babcia ze zdjęcia miałaby z dziećmi, wśród tych ruin, iść? W tym momencie gdzieś z tyłu głowy zapaliło się światełko - a może babcia odprowadza dzieci do przedszkola? Gdzieś widziałem zdjęcie bawiących się piłką dzieci wśród ruin! Pamięć do zdjęć mam całkiem niezłą, gorzej jest z ich umiejscowieniem. Jednak podniesiony na duchu i z wiarą w sukces rozpocząłem metodyczne przeglądanie albumów i książek z powojennymi zdjęciami Warszawy. Bez pośpiechu, spokojnie i z należytą uwagą, aby niczego nie przeoczyć. Wertowałem książki niemal pół dnia, ale bez rezultatu.
Przerzuciłem się zatem na Internet. Pierwszy, jeszcze fałszywy trop, skierował mnie ku zdjęciu Reginalda Kenny'ego zrobionym na Rynku Nowego Miasta: LINK. To zdjęcie zidentyfikował kiedyś Kuba. Przeszukałem okolice kościoła sakramentek, ale bez rezultatu. Brakowało mi na tym zdjęciu piłki, a pamiętałem, że dzieci podrzucały ją do góry na tamtym zdjęciu, zakodowanym gdzieś w odmętach mojej kory mózgowej. Ale zdjęcie Kenny'ego też pomogło - obejrzałem sobie dokładnie okolice innych kościołów - przede wszystkim św. Jacka przy Freta, a następnie św. Franciszka z Zakroczymskiej. Tu były tereny klasztorne, jakieś ogrody, zieleńce i zapewne bogata tradycja prowadzenia sierocińców.
Pasujące miejsce odnalazłem przy wylocie ul. Sapieżyńskiej na Franciszkańską. Na ortofotomapie wszystkie elementy ruin odpowiadały tym ze zdjęcia:
Budynek na wprost (z tyłu za babcią) z połową elewacji to Franciszkańska 5, natomiast ruina po prawej to dom Sapieżyńska 1. Wszystko pięknie, ale to nadal była tylko hipoteza. Trzeba jeszcze znaleźć zdjęcie, które potwierdzi w 100% tę lokalizację. Rozpocząłem więc żmudne przeszukiwanie zasobów sieci. Nie pytajcie mnie nawet, jakie różne dziwne słowa wpisywałem, aby uzyskać jakiś wynik. Trud się jednak opłacił! Na serwisie fotohistoria.pl znalazłem wreszcie to zdjęcie z bawiącymi się dziećmi i piłką, które o czym nawet wcześniej nie śniłem, okazało się być jednocześnie potwierdzeniem moich przypuszczeń: LINK. Po lewej stronie w tle widzimy tę samą górkę ze ścieżką a za nią identyczne ruiny kamienic, jak na zdjęciu z babcią. Wydaje mi się, że zdjęcie to było również pokazywane na jednej z papowskich wystaw w Domu Spotkań z Historią i stąd je zapamiętałem. Jakiś czas później zdjęcie w większym formacie znalazłem w kwartalniku historycznym "Karta" nr 53/2007, s. 72-73 - na skanie lewej części rozkładówki widać teraz wszystko jak na dłoni: LINK.
Na potwierdzenie lokalizacji Darek podesłał jeszcze jedno zdjęcie wykonane na ul. Franciszkańskiej w kierunku północno-wschodnim. Drugi dom od prawej to właśnie kamienica Franciszkańska 5: LINK.
Nie mieszałbym w to metafizyki, ale jak na to patrzę teraz, z perspektywy kilku dni, to nadal nie mogę uwierzyć, że to się tak po prostu udało, bez żadnego "hokus-pokus" czy "abrakadabra". Na pewno sporo szczęścia w tym było, ale i jemu też trzeba czasem mocno pomóc.
(P)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz